Należą do pokolenia, które żyło w zacofanym, zamkniętym kraju, które nie zna świata, nie zna języków, jest wszechstronnie niedokształcone, nie zna podstawowych pojęć ekonomicznych, nie rozumie statystyk i generalnie – nie potrafi odróżniać rzeczy ważnych od nieważnych.
Wielu z tych ludzi nawet nie rozumie, że niejeden magister z lat 70., jeśli się dalej nie uczył, ma dziś mniejszą wiedzę niż student drugiego roku, który odbył parę zagranicznych podróży w czasie wakacji.
Zejdźmy z tego nadmuchanego pomnika ze styropianu na ziemię i zauważmy, gdzie jesteśmy. Nie jesteśmy narodem niosącym innym światło wiedzy i wolności. Jesteśmy narodem w znacznej części mocno zacofanym cywilizacyjnie. Porównajmy, jak Amerykanin, czy Anglik, czytają gazety, a jak robi to Polak. Tamci zaczynają lekturę od stron gospodarczych, a Polak, gdy dochodzi do stron gospodarczych, to gazetę odkłada.
Polak czyta o tym, że pijana matka pobiła dziecko, że piosenkarka ma nowego kochanka, a znany prezenter się rozwodzi – jednym słowem uwagę znacznej części naszych rodaków zaprzątają głównie sprawy marginalne, o znaczeniu lokalnym, jednostkowym lub żadnym.
Podobnie wyglądają polskie media. W niemal wszystkich naszych gazetach strony gospodarcze są na końcu, zaraz przed sportem i ogłoszeniami. Obserwując polskie media, widzę że nawet redaktorzy naczelni i prowadzący często nie rozumieją, co jest ważne, a co nie. W świecie dzieją się bardzo istotne procesy gospodarcze i polityczne, procesy od których przebiegu będzie zależała nasza przyszłość, a tym czasem polska telewizja koncentruje się na tym, że w Indiach autobus wpadł do rzeki, że w Argentynie pobili się kibice, że w Czechach awaryjnie lądował samolot.
Nie chodzi o to, by o takich rzeczach nie informować, ale nie powinno być tak, że polski widz wie z telewizji o Czechach, naszym najbliższym sąsiedzie, tylko o tym samolocie i o tym, że Hawel ma drugą żonę.
Najgorsze jest to, że wielu naszych rodaków, w tym wiodących polityków, czyni ze swego zacofania sztandar, wręcz chełpi się tą nieznajomością świata, języków obcych, matematyki… Szlag mnie trafia, gdy słyszę zdana w rodzaju: „Ja z matematyki zawsze miałem trójkę, a maturę zdałem, bo dostałem ściągę”, albo: „Nie nauczę się komputera”, albo „Mam już za dużo lat (50) by uczyć się języków, prawa jazdy, obsługi bankomatu… (niepotrzebne skreślić)”. Panowie i panie, po co tyle słów? Wystarczą dwa: „jestem durniem” i wszystko jasne.
Nie opowiadajcie mi, że w wieku 50 lat nie można opanować obsługi komputera. Moja własna matka nauczyła się tego w wieku lat 86 i napisała na komputerze książkę. Zofia Traugutt w wieku 92 lat zaczęła uczyć się angielskiego i przed śmiercią zdążyła jeszcze przetłumaczyć co nieco z angielskiej literatury. To jest żałosne, gdy dorosły człowiek głosi, że opanowanie maszynki, z którą bez kłopotu radzi sobie kilkuletnie dziecko, przerasta jego możliwości.
Nie mam pretensji do tego pokolenia, że nie nauczyło się tego wszystkiego w młodości, ale, do czorta, czemu nie uczyło się później? Czy ja jestem z innej gliny? Mam 60 lat. Gdy kończyłem szkołę, w 1967 roku, też nie znałem praktycznie żadnego języka, nie słyszałem o komputerze i nie miałem pojęcia, co to bank.
Dlaczego ja mogłem się tego wszystkiego nauczyć, a inni nie? I czemu ci inni, co nie nauczyli się niczego, pchają się do rządzenia? Jak nie potrafisz, to się nie pchaj na afisz – mówi polskie przysłowie. A oni się pchają. I jeszcze bzdury głoszą, że ich zacofanie, to zaleta, przejaw patriotyzmu, przywiązania do Polski, itp. A te wszystkie lęki przed zagranicznym kapitałem, prawem międzynarodowym, Unią Europejską to też nie jest przejaw patriotyzmu. To jest przejaw zacofania mentalnego, głupoty, nieznajomości świata i podstawowych pojęć gospodarczych. To nie chluba, tylko wstyd.
A teraz przejdźmy do znajomości świata. Gdyby paru naszych polityków, łącznie z byłą minister spraw zagranicznych i jej zastępcą, pojeździło trochę po świecie, a później przeczytało swoje własne wypowiedzi o polityce zagranicznej, to chyba by popełniło sepuku ze wstydu. To samo dedykuję dziennikarzom paru gazet, którzy krytykują obecnie wyjazd delegacji rządowej do Peru i Chile, jako rzekomo niepotrzebny. Nie proszę państwa, podróże polityków po świecie i to nie tylko z oficjalnymi delegacjami, są potrzebne. Są potrzebne do tego, by o polityce zagranicznej mieć pojęcie nie tylko z telewizji. Do tego by nie pleść bzdur i nie robić błędów.
Gdyby były wicepremier w rządzie PiS, Andrzej Lepper, pojechał parę razy do Indii, to by wiedział, że kapitał rodu Birhla to największy koncern hutniczy świata i nie wygadywałby zdań w rodzaju: „Co tam Hindus wie o hutnictwie?”. Gdyby politycy PiS pojechali choć raz do Peru, to by wiedzieli, jak ważne w tym rejonie świata są osobiste wizyty głów państw.
Gdy byłem w listopadzie 2007 w Areqipie, zauważyłem, iż wielu jej mieszkańców nosi w portfelach zdjęcia Karola Wojtyły. Czy są aż takimi katolikami? Nie. Czy tak kochają papieża w ogóle? Nie. Jan Paweł II był w Areqipie i swoimi wystąpieniami ujął tamtejszych mieszkańców za serce. I dlatego w kawiarenkach internetowych lub restauracjach tego miasta wiszą dziś jego portrety. Sympatię tych ludzi zdobywa się będąc na miejscu.
W Cusco, młody kelner pyta czy jesteśmy Polakami. Po chwili przysiada się do nas jego matka, około 40 letnia kobieta i przedstawia się: „Inez Sosnowski-Gruszka”. Nie zna słowa po Polsku, ale kocha Polskę, bo jej rodzice przed wojną przyjechali tu z Polski budować mosty i już zostali. A że Inez to po hiszpańsku Agnieszka, jest to po prostu Agnieszka Sosnowska-Gruszka przemielona przez historię w peruwiańską Indiankę. Dwie godziny rozmawiamy jak starzy znajomi. Oczywiście rozmawiamy, bo w przeciwieństwie do byłego premiera i obecnego prezydenta myśmy się angielskiego nauczyli. A w restauracji możemy zapłacić kartą, bo mamy pieniądze w banku, a nie w skarpetce u mamy. A w ogóle do Peru mogliśmy pojechać, bo umieliśmy zdobyć wszystkie bilety-adresy-kontakty przez Internet.
Wizyta Donalda Tuska w Peru i Chile to nie jest stracony czas. Ta podróż koleją Malinowskiego, wizyta w Machu Pichu, zaowocują tym, że Polska znowu podbija serce Peru. A Peru to centrum kulturalne Ameryki Południowej. To tu kwitła cywilizacja kultury Chavin, Lima, Nasca i wreszcie Inków. To jest serce tego kontynentu. A z kolei Chile, to jedna z najprężniejszych gospodarek świata. I też z polską legendą. Na ścianie najwyższego szczytu Andów, Aconkaqua, jest Lodowiec Polaków. W Santiago de Chile jest polski Klub Wysokogórski. Wszyscy tu wiedzą, że Polacy zdobyli najwyższe szczyty Andów. Tylko kompletny nieuk może kwestionować znaczenie tych krajów dla Polski.
Ja bym bardzo chciał, by polscy politycy i dziennikarze pojechali parę razy do Indii, Tajlandii, Singapuru… Może by się niektóre klapki w zastanych mózgach otworzyły. Może zobaczyliby w Indiach (i przestali pleść dyrdymały), że samochody koncernu Tata, to już dawno nie graty, tylko całkiem przyzwoite konstrukcje. W 2006 roku jechałem w Indiach samochodem Indyga produkcji Tata (odpowiednik Fiata Punto), indyjskim odpowiednikiem Jeepa produkcji Tata i odpowiednikiem Landrowera produkcji Ashoka Leyland. To bardzo fajne samochody. Koncern Tata obsługuje rynek regionalny i jest mało znany w Europie, ale ten rynek lokalny to 2 miliardy ludzi! 1/3 ludzkości. Same Indie to blisko 1.200 milionów! Może by, zamiast samochody Tata lekceważyć, co ciągle słyszę w polskiej telewizji, pomyśleć o współpracy?
A w Singapurze warto zobaczyć małe państwo, tylko 3,5 miliona obywateli, które ma grubo ponad 100 miliardów dolarów PKB, bo blisko 100 procent kapitału w tym kraju, to kapitał zagraniczny. I jakoś tych Singapurczyków nie zjadł, tylko przyniósł im taki dobrobyt, że nie wiedzą, co robić z kasą i im się w głowie od bogactwa przewraca.
Moi szanowni równolatkowie, zwińcie tan sztandar z głupoty, ten pomnik ze styropianu i bierzcie się do roboty, do nauki języków, obsługi nowoczesnych narzędzi i podróżowania po świecie. Bo świata nie można poznać zamknąwszy się na Krakowskim Przedmieściu jak w kurniku, nie czytając zagranicznych gazet, nie rozmawiając z ludźmi bez pomocy tłumacza. A w dzisiejszym świecie klasa polityczna co w językach ani be, ani me, co za granicą była ostatnio w NRD z wycieczką Orbisu, to dziś skansen prehistorii.
Bierzcie się do roboty, przestańcie tylko robić Polsce wstyd i obciach.
Krzysztof Łoziński – Kontrateksty