Nieudolność sądów powoduje, że oszczercy są praktycznie bezkarni, bo procesy o ochronę dóbr osobistych ciągną się od 5 do 9 lat i gdy wreszcie dochodzi do ich rozstrzygnięcia, nikt już nie pamięta, o co chodziło.
Ta bezkarność rozzuchwala następnych oszczerców i powoduje, że ofiara pomówienia, zamiast doczekać ochrony i satysfakcji ze strony organu państwa (jakim jest sąd), staje się obiektem kolejnych napaści a nawet systematycznej nagonki.
Taki stan szkodzi nam wszystkim. Nie tylko ludziom obrzuconym błotem. Taki stan obniża poziom dyskursu publicznego, zamieniając go w pyskówkę. Niszczy autorytety, pomagając wypłynąć miernotom. Z kłamstwa i obelgi czyni normę dopuszczalną. Tworzy fałszywy obraz historii, kreując tchórzy i dekowników na bohaterów oraz poniżając bohaterów prawdziwych.
Celami kłamstw, insynuacji i obelg stali się już nie tylko ludzie z pierwszych stron gazet (Adam Michnik, Lech Wałęsa, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, Leszek Balcerowicz…), ale coraz częściej także zwykli ludzie, atakowani przez zawistne zakompleksione miernoty, bo mają lepszy samochód, ładniejszą żonę, lepsze wyniki w sporcie albo lepsze wykształcenie.
Do zatrzymania tej fali szamba nie trzeba rozwiązywać IPN-u, zmieniać ustaw. Wystarczy drobne usprawnienie praktyki sądów cywilnych w ramach już istniejącego prawa. Ustawa Prawo Prasowe w art., 12.1 p.1 mówi, że autor publikacji powinien zachować szczególną staranność w sprawdzaniu zgodności z prawdą zdobytych informacji, lub podać ich źródło. Wynika z tego bardzo prosty wniosek dla sądu: jeśli autor pisał rzetelnie, to wie, na jakich dowodach się opierał i potrafi wskazać je do razu. Nie potrzebuje czasu na zdobywanie dowodów, bo je zna. Czasu na szukanie świadków i dokumentów potrzebuje tylko ten, kto pisząc artykuł ich nie miał.
Sąd ma bardzo proste narzędzie do tego, by zakończyć proces o ochronę dóbr osobistych błyskawicznie. Może przed pierwszą rozprawą wezwać stronę pozwaną do złożenia wszystkich wniosków dowodowych w nieprzekraczalnym terminie pod rygorem odrzucenia i konsekwentnie tego rygoru przestrzegać. Jest oczywiste, że jeśli ktoś w takim danym przez sąd terminie nie potrafi złożyć wniosków dowodowych, to pisał bez podstaw w postaci ustalonych faktów, pisał „z głowy”, na podstawie plotek, zasłyszanych jednym uchem anegdotek itp. Taki człowiek, w świetle art. 12.1 p.1 Prawa Prasowego działał bezprawnie, bo tak robić nie wolno. Niemożność przedstawienia natychmiast dowodów przez autora tekstu, jest już mocnym dowodem dla sądu, na to, że naruszył on prawo. Większość spraw o ochronę dóbr osobistych można zakończyć na pierwszej rozprawie, tylko trzeba sędziego z jajami, a nie przestraszonego asekuranta.
To jest proste jak konstrukcja cepa. Tymczasem nasze sądy cywilne nagminnie dają autorom paszkwili całe miesiące i lata na organizowanie istnej łapanki na świadków, na chodzenie od człowieka do człowieka i szukanie, kto by tu na wnoszącego pozew przed sądem coś nakłamał. W efekcie, człowiek uzyskujący satysfakcję po 8-9 latach procesu, nie wnosi już pozwów przeciw kolejnym oszczercom, co tworzy atmosferę bezkarności.
Gdyby sądy konsekwentnie postępowały tak, jak proponuję, nie było by dziś takiej fali kłamstw i oszczerstw. Ludzie oczerniający Wałęsę, Kuronia, Michnika i innych mieli by dziś zupełnie inny problem: skąd, po wyprzedaniu całego majątku, brać dalsze pieniądze na uwolnienie się od komornika? A młodociany PiS-owski narybek z Krakowa, wypisujący bzdury o Lechu, miałby jeszcze problem, jak nie dostać lania do taty, któremu z racji wspólnoty majątkowej komornik zabrał samochód.
I tego właśnie wszystkim paszkwilantom życzę.
Mam w tym zakresie osobiste doświadczenie. Niedawno uzyskałem satysfakcję po 9 latach procesu, choć od samego początku do samego końca było wiadomo, że strona pozwana nie ma żadnych dowodów na to, co napisała i nigdy mieć tych dowodów nie będzie. Sąd dawał pozwanemu kolejne terminy na szykanie dowodów, mimo kilkukrotnego oświadczenia przedstawiciela strony pozwanej: „Nie mamy żadnych wniosków dowodowych”. Później sąd postępował tak samo, zgadzając się na szukanie kolejnych świadków, mimo że dotychczasowi, wbrew oczekiwaniom pozwanego, zeznawali, że wszystko, co o mnie napisano, to kłamstwo. Tę sprawę można było zakończyć na pierwszej rozprawie, a nie po 9 latach, po zaangażowaniu łącznie 4 sędziów sądu okręgowego, 8 sędziów sądu apelacyjnego i 2 adwokatów. Prosta sprawa kosztowała mnie 3200 złotych wpisów sądowych i 9 lat nerwów. Stronę pozwaną kosztowała znacznie więcej. Ile kosztowało sąd angażowanie tylu sędziów przez tyle czasu, jest tajemnicą.
Przypomina mi się przedwojenna anegdota o technologii stosowania gałek na mole: Bierzemy mola w dwa palce i sadzamy go na gałce, gałka jest ślizga, mól się ześlizga, łamie se piąte krzyżowe, a mu go gałką w głowę… i pytasz się pan, czy nie można by tak od razu? Można i tak, można i tak.
Ile kosztują państwo wlokące się latami procesy Wałęsy z oczerniającymi go oszołomami? A czy nie można by tak od razu? Ma pan oryginał zobowiązania Wałęsy do współpracy? Nie ma pan? Tylko ksero wytworzone nie wiadomo kiedy i nie wiadomo przez kogo? No to dziękuję, nakaz płatniczy do komornika wystawiam… i do widzenia.
Krzysztof Łoziński