Cała prawda o polskich burmistrzach – czym różnią się od europejskich kolegów?
Standardy obowiązujące w krajach UE oraz coraz to nowe afery ujawniane na różnych szczeblach władzy powodują wzrost oczekiwań wobec osób piastujących funkcje publiczne i pracowników administracji. Nepotyzmowi i korupcji mają przeciwdziałać stale zaostrzane przepisy dotyczące wymagań stawianych urzędnikom oraz sposobu ich naboru.
Od 2003 mam przyjemność brać udział w szeroko zakrojonym międzynarodowym badaniu zatytułowanym „Local Political Leaders in Europe” (Lokalni przywódcy polityczni w Europie). Uczestniczy w nim 17 krajów, w tym trzy spośród „nowych państw członkowskich UE” (oprócz Polski są to jeszcze Czechy i Węgry). W ramach programu w końcu 2003 roku przeprowadziliśmy obszerną ankietę, na którą w skali europejskiej odpowiedziało prawie 3 tys. burmistrzów gmin liczących ponad 10 tysięcy mieszkańców. W Polsce uzyskaliśmy odpowiedzi 232 burmistrzów i prezydentów miast. Jak pokazuje tabela 1, otrzymana w ten sposób próba dość dobrze oddaje strukturę polskich miast i może być uznana za reprezentatywną dla większych (tzn. liczących ponad 10 tysięcy mieszkańców) gmin.
W ankiecie pytaliśmy zarówno o fakty dotyczące kariery zawodowej i politycznej respondentów, jak i o ich poglądy dotyczące decentralizacji i zarządzania jednostkami lokalnymi.
Przeprowadzone badanie daje wyjątkową okazję sporządzenia portretu polskich burmistrzów i prezydentów na tle ich europejskich kolegów. Ramy krótkiego artykuły prasowego nie pozwalają na pełne przedstawienie. W końcu roku ma się ukazać w języku angielskim obszerne dzieło naukowe analizujące wyniki badania – w jego ramach mam zaszczyt być autorem artykułu o roli partii politycznych w samorządach krajów europejskich.
W tym artykule postawiłem wskazać cechy, którymi burmistrzowie krajów Europy Środkowo-Wschodniej (a więc także Polski i Węgier) odróżniają się od kolegów ze „starej Europy” oraz te charakterystyczne tylko dla reprezentantów naszego samorządu.
Typowy burmistrz
Zacznijmy jednak od typowych cech polskiego burmistrza w gminie liczącej ponad 10 tysięcy mieszkańców. Jest to mężczyzna (95 proc.) w wieku niespełna 50 lat (średnie to 49 lat), posiadający wyższe wykształcenie (85 proc.) i mieszkający w gminie od urodzenia (59 proc.) lub przynajmniej od wczesnego dzieciństwa (64 proc.).
Czy są to cechy typowe dla jego kolegów w innych krajach? To zależy, którą weźmiemy pod uwagę.
Płeć i wiek
Odsetek kobiet na kierowniczych stanowiskach w samorządach jest niższy od europejskiej przeciętnej, ale i tak wyższy niż w Grecji, Portugalii, Niemczech czy Austrii. Ale już w Szwecji, Anglii, Holandii, Francji czy Czechach kobiety spotykamy na burmistrzowskich stołkach ponad dwa razy częściej niż w Polsce.
Polscy burmistrzowie są zdecydowanie młodsi od swych kolegów w większości krajów. Jedynym zauważonym wyjątkiem od tej reguły jest Holandia. Ale na przykład we Francji czy Anglii średnia wieku jest wyższa o ponad 8 lat.
Wykształcenie
Polscy burmistrzowie są także lepiej wykształceni niż ich zagraniczni odpowiednicy. Jedynym krajem, w którym odsetek mających wykształcenie uniwersyteckie jest wyższy, są Węgry, a zbliżony odsetek stwierdzamy w Grecji, Francji i Czechach (warto więc zauważyć, że ten wysoki poziom wykształcenia jest charakterystyczny dla wszystkich krajów Europy Środkowo- -Wschodniej). W pozostałych państwach liderów z wykształceniem podstawowym czy średnim jest zdecydowanie więcej; na przykład w Szwecji, Danii, Austrii i Irlandii stanowią ponad połowę.
Dokładnie w połowie europejskiej stawki znaleźli się natomiast Polacy ze względu na związek z miejscem sprawowania funkcji. Najwięcej „nowo przyjezdnych” jest w Holandii, a potem we Francji, natomiast najwięcej zakorzenionych w społeczności lokalnej we Włoszech, Grecji i Irlandii. Polscy burmistrzowie nie wyróżniają się zatem z tego punktu widzenia.
Zmiany instytucjonalne
Zanim przyjrzymy się cechom specyficznym dla polskich i wschodnioeuropejskich burmistrzów, warto zwrócić uwagę na wspólną, jaką jest kierunek przeprowadzanych w ostatnich latach zmian instytucjonalnych. Coraz powszechniejsze są w krajach europejskich bezpośrednie wybory burmistrzów miast. Rozwiązanie takie do niedawna charakterystyczne było dla większości miast amerykańskich, ale rzadkie w Europie, gdzie typowym stały się kolektywne formy zarządzania samorządami – poprzez komisje rady i/lub składający się z kilku osób zarząd. Jednak obserwacja ta przestaje być aktualna.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat na bezpośrednie wybory burmistrza zdecydowały się Włochy, Grecja, wszystkie poza jednym landy niemieckie, Szwajcaria, znaczna część austriackich krajów związkowych, od 2004 roku system ten wprowadza Irlandia, w Wielkiej Brytanii podobną zmianę zapoczątkowały wybory burmistrza Londynu w 2000 roku (w ślady Londynu poszło już 11 innych samorządów brytyjskich), eksperymenty z bezpośrednimi wyborami były również prowadzone w Norwegii, a dyskusje są w kilku innych krajach. Do tego zestawu należy dodać jeszcze Francję, gdzie formalnie rzecz biorąc mera wyznacza rada, ale w praktyce o decyzji tej przesądzają wybory powszechne, w których mieszkańcy głosują na liderów poszczególnych list. Jeden z francuskich badaczy, nawiązując do bardzo znacznego wpływu, jaki lokalni liderzy ugrupowań politycznych mają na układanie list wyborczych, napisał kiedyś, że „w rzeczywistości we Francji to mer wybiera radę, a nie odwrotnie”.
Podobny trend można obserwować w Europie Środkowo-Wschodniej. Bezpośrednie wybory wprowadzono na początku lat dziewięćdziesiątych na Słowacji, w Bułgarii, Rumunii, Słowenii, Albanii czy na Ukrainie, w 1994 roku na podobny krok zdecydowały się Węgry (przed 1994 bezpośrednie wybory były przeprowadzane tylko w małych gminach, liczących poniżej 10 tysięcy mieszkańców, w większych burmistrza powoływała rada), a ostatnio – w 2002 roku – także Polska. Reguła ta ma jednak wyjątki – kraje bałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia), Czechy i Chorwacja w dalszym ciągu polegają na systemie, w którym burmistrz jest powoływany przez radę, a władza wykonawcza sprawowana w sposób kolektywny.
Podobne są także obserwowane skutki przeprowadzonych reform wyborczych – zmniejszenie upartyjnienia samorządów, zwiększenie wpływu burmistrzów na podejmowane przez samorząd decyzje, ale dyskusyjny wpływ na frekwencję i – ogólniej rzecz ujmując – zainteresowanie mieszkańców sprawami samorządowymi (co było obiecywane przez inicjatorów reform).
Pozycja burmistrza
Różna jest jednak pozycja burmistrzów w strukturach władzy lokalnej. W Europie Południowej (Francja, Włochy, Grecja) zdecydowano się na ordynację wyborczą, która daje burmistrzowi gwarancje większości w radzie dla jego ugrupowania. Natomiast w Europie Środkowo-Wschodniej (w tym w Polsce), w Niemczech czy Anglii nie ma takiej gwarancji i zdarza się, że burmistrz musi współpracować z radą, w której większość ma ugrupowanie będące wobec niego w opozycji. Przykłady takich sytuacji w głównych miastach Polski są dość liczne (Bydgoszcz, Częstochowa, Kielce, Zielona Góra, Łódź).
Na wschód od Odry
Odpowiedź na sformułowane wyżej pytanie o cechy charakterystyczne burmistrzów Europy Środkowo-Wschodniej (odróżniające ich od kolegów z zachodniej części kontynentu) można podsumować w następujących kilku punktach.
– Burmistrzowie i prezydenci miast w naszej części Europy mają krótszy staż pracy na swoim stanowisku od kolegów z Europy Zachodniej. Rysunek 1 ilustruje przeciętny okres zajmowania obecnego stanowiska, a także odsetek burmistrzów ze stażem ponad 10-letnim w Polsce, innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej oraz w tych spośród Starej Europy, gdzie formalnie albo faktycznie burmistrz nie jest wybierany przez radę, ale w bezpośrednich wyborach (czyli tak jak w Polsce), albo jest nominowany przez rząd (jak to ma miejsce w Holandii). Widzimy, że jedynym krajem, gdzie burmistrzowie mają krótsze doświadczenie w sprawowaniu urzędu, są Czechy. We Francji albo w Niemczech ponad 1/3 burmistrzów ma staż ponaddziesięcioletni. Doskonałych przykładów w tym zakresie dostarcza Francja. I tak na przykład, w Bordeaux ten sam mer sprawował władzę od 1945 r. do końca lat osiemdziesiątych. W Lyonie od początku XX wieku można się doliczyć zaledwie 5 merów. Według stanu z roku 2000 mer Caen sprawował swą funkcję od 1970 r., Metz oraz Dijon od 1971, a Lille oraz Clermond-Ferrat od 1977.
Opisana tu różnica jest dość łatwa do wyjaśnienia. Po pierwsze, historia współczesnych samorządów w krajach Europy Środkowo-Wschodniej jest dużo krótsza. Przełom polityczny 1990 roku przyniósł niemal całkowitą wymianę elit lokalnych; przypadki osób zajmujących stanowiska naczelników miast jeszcze w latach 80., a potem zostających demokratycznie wybranymi burmistrzami zdarzały się wprawdzie w małych miejscowościach, ale w nieco większych miastach należały do zupełnych wyjątków. Po drugie, proces kształtowania się systemu politycznego i elit lokalnych w latach dziewięćdziesiątych przebiegał bardzo burzliwie. Co za tym idzie, zmiany na stanowiskach szefów władz wykonawczych w samorządach były bardzo częste. I tak na przykład w wyniku wyborów samorządowych w 1998 r. zmieniło się 31 spośród 42 prezydentów największych miast Polski. W miastach mniejszych (10-100 tysięcy mieszkańców) stopień wymiany był tylko trochę mniejszy – w 1998 zmiana nastąpiła na około 60 proc. stanowisk burmistrzów i prezydentów. Bezpośrednie wybory w 2002 nie przyniosły wielkiej zmiany w tym zakresie. W grupie 42 największych miast wybrano tylko 13 osób zajmujących stanowiska prezydentów dotychczas.
– Burmistrzowie miast w Europie Środkowo-Wschodniej rzadziej niż ich koledzy z Europy Zachodniej są członkami partii politycznych. Zjawisko to występuje najwyraźniej w Polsce, ale zauważalne jest także w Czechach i na Węgrzech. Warto przy tym zauważyć, że stopień upartyjnienia obniżył się w wyniku wprowadzenia bezpośrednich wyborów (w bezpośrednio poprzedzającym okresie, w kadencji 1998-2002, przynależność do partii deklarowało 57 proc. polskich burmistrzów miast liczących ponad 10 tys. mieszkańców). Podobne zjawisko zaobserwowano także w innych krajach, na przykład na Węgrzech, gdzie bezpośrednie wybory burmistrzów wszystkich gmin wprowadzono w 1994 roku.
W Anglii, gdzie na takie rozwiązanie zdecydowało się dotychczas 12 samorządów, aż w 6 przypadkach wybrany burmistrz kandydował jako niezależny. Odrębnym zjawiskiem jest to, że niektórzy z polskich burmistrzów i prezydentów deklarujący swoją bezpartyjność są w rzeczywistości powiązani z konkretnymi partiami, które stanowią ich polityczne zaplecze. Ale kiedy w bardziej złożony sposób badaliśmy wpływ partii politycznych na zarządzanie gminą, okazało się, że także przy zastosowaniu tego kryterium Polska (obok Holandii) odznacza się najmniejszym w Europie upartyjnieniem samorządów. W tym jednak przypadku Polska była przypadkiem wyjątkowym naszej części Europy; sytuacja w Czechach i na Węgrzech nie odbiegała od przeciętnej „ogólnoeuropejskiej”.
– Pytani o sposoby rozwiązywania problemów gminy burmistrzowie Europy Środkowo-Wschodniej częściej podkreślają wagę przyciągania zewnętrznego finansowania oraz wykorzystywania partnerstwa publiczno-prywatnego (PPP). W świetle stosunkowego ubóstwa naszej części Europy i wielkich zapóźnień w rozbudowie infrastruktury jest to postawa całkowicie zrozumiała. Poza tym właśnie w okresie, kiedy przeprowadzane było badanie, na większą skalę pojawiały się w samorządach pieniądze pochodzące z Unii Europejskiej i zdobycie unijnych grantów stawało się tak zarówno ambicją, jak i racją stanu wielu miast. Wystarczy przypomnieć, że w 2004 roku co piąta złotówka wydana na inwestycje przez polskie samorządy pochodziła ze źródeł zagranicznych. Zdobywanie zewnętrznego wsparcia najsilniej podkreślały samorządy polskie (nieco mniej radykalni w tych deklaracjach byli burmistrzowie czescy). Z kolei rozwiązania typu PPP najsilniej podkreślali respondenci z Węgier. Być może na nieznacznie większym sceptycyzmie polskich burmistrzów w tym zakresie zaważyła skomplikowana sytuacja prawna i nie zawsze udane doświadczenia kilku nagłaśnianych przez prasę prób wykorzystania tego instrumentu.
– Burmistrzowie Europy Środkowo-Wschodniej znacznie częściej od swoich kolegów z Europy Zachodniej deklarują korzystanie z zewnętrznych konsultantów. Praktyka ta jest najbardziej rozpowszechniona w Czechach, a stosunkowo rzadziej w Polsce (czyżby miał na to wpływ polski indywidualizm?). Także i ta obserwacja nie jest zapewne specjalnie zaskakująca. Lata dziewięćdziesiąte przyniosły istny zalew zagranicznych konsultantów przyjeżdżających do miast Europy Środkowo-Wschodniej w ramach różnego rodzaju programów pomocowych (finansowanych przez Unię Europejską, Bank Światowy lub bilateralnych – amerykańskich, brytyjskich, niemieckich, francuskich itd.). Równocześnie narodziny nowego samorządu rzeczywiście wymagały intensywnego procesu uczenia się i prowokowały do odwoływania do międzynarodowych doświadczeń.
Wielu z tych konsultantów traktowało Europę Środkowo-Wschodnią jako swego rodzaju laboratorium umożliwiające testowanie nowych idei i rozwiązań organizacyjnych. W rezultacie władze miast w naszej części Europy dowiadywały się (a czasem także próbowały stosować w praktyce) o technikach zarządzania, które były „najnowszym krzykiem mody” w Europie Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych. Przy czym nowoczesność czy innowacyjność tych rozwiązań nie była często zauważana, nasi samorządowcy traktowali je jako naturalne dla funkcjonowania władz miejskich w krajach o dobrze ugruntowanej tradycji demokracji i gospodarki rynkowej.
– Kraje Europy Środkowo-Wschodniej wypadają także najlepiej na skali poparcia dla szerokiego udziału obywateli w procesie zarządzania. Nie oznacza to rzecz jasna, że poparcie to znajduje automatyczne odbicie w rzeczywistości politycznej. Jest jednak charakterystyczne, że z jednej strony wieloletnie doświadczenie braku demokracji, a z drugiej – częste rozczarowanie mechanizmami demokracji przedstawicielskiej skutkuje w naszej części kontynentu silnym „popytem” na partycypację społeczną i deklaracjami werbalnymi burmistrzów, zmierzającymi w kierunku takich właśnie rozwiązań.
– Równocześnie polscy, a w nieco mniejszym stopniu węgierscy i czescy, burmistrzowie pytani o szczegółowe poglądy na temat codziennego zarządzania gminą przyznają się do bardziej hierarchicznego stylu zarządzania niż ich koledzy z Europy Zachodniej. Najczęstszą motywacją w relacjach z podwładnymi są formalne relacje władzy – zwierzchności i podporządkowania. Z tą konstatacją korespondują moje wcześniejsze doświadczenia, tak z własnych kontaktów z władzami samorządowymi, jak i prowadzonych badań typu „*studium przypadku” . Problem delegowania zarządzania powtarza się bardzo często. W większości przypadków niechęć lub nieumiejętność odpowiednio wczesnego i radykalnego delegowania uprawnień na osoby operacyjnie odpowiedzialne za przebieg inicjatyw mają wpływ na zmniejszenie prawdopodobieństwa końcowego ich sukcesu. Czasem można mówić o delegacji pozornej, kiedy powołuje się osobę, która formalnie otrzymuje zadania związane z koordynacją projektu, ale w praktyce sprawuje głównie funkcje pomocnicze i techniczne, a nie zarządczo-merytoryczne.
– Środkowo-wschodnioeuropejscy burmistrzowie częściej od swych zachodnich kolegów deklarują poparcie dla obniżenia podatków. Tyle że bardzo często deklaracja ta ma charakter populistyczny. Chcemy bowiem obniżać podatki, choć równocześnie uważamy, że wydatki samorządowe powinny być większe. Deklaracja chęci zwiększenia wydatków jest traktowana jako niemal jednoznaczna z deklaracją znajomości i chęcią rozwiązywania problemów społeczności lokalnej. Werbalne dążenie do zwiększenia wydatków dotyczy wszystkich dziedzin oprócz administracji – tak jakby oszczędności w administracji mogły sfinansować cięcia podatków i jeszcze wzrost wydatków na inne dziedziny życia społecznego. Ciekawe, że w niektórych krajach Europy Zachodniej (a jeszcze bardziej w USA) werbalne deklaracje polityków samorządowych idą w przeciwnym kierunku. Pytani o preferowany kierunek zmian poziomu wydatków, odruchowo odpowiadają, że trzeba by je zmniejszyć (co odpowiada „modzie” na szukanie oszczędności w sektorze publicznym). Dopiero zagadnięci o politykę lokalną (oświatową, transportową itp.) przyznają, że w tych konkretnych przypadkach potrzebny jest być może wzrost wydatków.
– Kolejna cecha specyficzna dotyczy tylko Polski, a nie całej grupy krajów naszego regionu: wśród zadań, jakie stawiają sobie liderzy lokalni, bardzo odległe miejsce zajmuje integracja różnego rodzaju mniejszości czy promocja tolerancji. Czy to znaczy, że przywiązują oni do tego mniejszą wagę? Chyba nie, a wyjaśnienie tej różnicy w stosunku do kolegów w innych krajach jest bardzo proste. Polskie społeczeństwo jest na razie bardzo mało zróżnicowane, a zasada ta dotyczy nawet społeczności największych miast. Problemy takie, jak ochrona mniejszości narodowych czy integracja imigrantów z innych krajów, bardzo rzadko znajdują się na czołowych miejscach w priorytetach polityki lokalnej, bo nie bardzo mamy te mniejszości, które wymagałyby takiej pomocy.
W sztywne ramy statystyki porównawczej z pewnością najtrudniej ująć osobowość burmistrzów. To ona, jak pokazują doświadczenia miast zachodnich, bywa jednym z kluczowych elementów sukcesu lokalnych polityków, przysparzającym im głosów mieszkańców.
Charyzma i niekonwencjonalne pomysły na zarządzanie miastami to także świetny wabik dla mediów, które kreują lokalnych bohaterów. Najlepszym tego przykładem jest jeden z ostatnich numerów tygodnika „Time”, w którym jego reporterzy „prześwietlili” burmistrzów stolic europejskich. Co im wyszło?
Ken Livingstone (59 lat) sukces zawdzięcza np. skutecznej walce – dzięki wprowadzeniu opłat w wysokości 10 dolarów za wjazd do centralnej strefy Londynu – z plagą miast tej wielkości: korkami ulicznymi.
Walter Veltroni, 49-letni burmistrz Rzymu, w codziennej pracy stawia z kolei na jak najczęstszy bezpośredni kontakt z mieszkańcami. Stąd też ciężko go zastać w gabinecie przy Palazzo Senatorio.
Bertrand Delanoe (54 lata) natomiast, choć nie jest rodowitym paryżaninem, wdzięczność wielu z nich zyskał sobie szalonym – jak się wydawało – pomysłem budowy trzykilometrowej plaży w centrum miasta. Ma ich zresztą w zanadrzu więcej, jak przystało na burmistrza XXI wieku…
JAN OLBRYCHT – poseł do Parlamentu Europejskiego, były burmistrz Cieszyna:
Wymogi co do wykształcenia burmistrzów nie są i nie powinny być sprecyzowane co do kierunku. Warunkiem koniecznym jest jedynie wykształcenie wyższe. Burmistrz, wójt czy prezydent to politycy na etatach posiadający charyzmę gwarantującą sukces wyborczy. Burmistrz nie jest więc fachowcem, ale politykiem biorącym odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Nie można zaś szukać polityków według kryterium wykształcenia, a raczej zdolności, komunikacji ze środowiskiem lokalnym i charyzmy. Inną kwestią jest skład urzędów i zespołów zarządzających JST. Zasady prawne powinny być skonstruo-wane tak, aby zapewnić możliwość zatrudniania wysokiej klasy specjalistów w dziedzinie zarządzania miastami na atrakcyjnych finansowo kontraktach. Po to, aby politycy na etatach nadawali pewien kierunek, ale bezpośrednio nie zajmowali się zarządzaniem, trzeba im pozwolić, a wręcz zobowiązać do stworzenia zespołów merytorycznych, zdolnych do realizacji pewnych idei. Towarzyszyć muszą im więc odpowiednio wykwalifikowani pracownicy urzędów, którzy mają wykształcenie kierunkowe w zakresie prawa, administracji, ekonomii, ale też ludzie, którzy są profesjonalnie przygotowani do zarządzania publicznego. Tak jak w USA city manager czy w Wielkiej Brytanii chief executive.
ANDRZEJ PRUSZKOWSKI – prezydent Lublina, wiceprezydent Rady Gmin i Regionów Europy (CEMR):
Polscy burmistrzowie i prezydenci miast są zwykle młodsi, bardziej dynamiczni, może nieco mniej doświadczeni, ale za to bardziej otwarci na innowacje, mniej obarczeni rutyną, niż ich koledzy z krajów o dłuższej tradycji demokracji lokalnej. Mają częściej do czynienia z sytuacjami wcześniej nieznanymi, co wymaga od nich stałej gotowości do mierzenia się ze zmienną rzeczywistością. Zwykle krócej od kolegów z Zachodu sprawują swe funkcje, co jest pochodną większej labilności polskiej sceny politycznej. W Polsce ciągle „źle się noszą” partie polityczne, co powoduje, że przy wyborach bezpośrednich niewielu burmistrzów czy prezydentów decyduje się na formalne przystąpienie do konkretnego stronnictwa, mając przecież określone poglądy.
Polscy liderzy lokalni mają – jak się wydaje – nieco większe problemy z niedoborem środków niezbędnych do realizowania wysokich aspiracji ich społeczności niż koledzy z Zachodu (owszem, mniejsze niż koledzy zza naszych wschodnich granic). Niech to zobrazuje rozmowa, którą odbyłem niegdyś z burmistrzem zaprzyjaźnionego z Lublinem miasta w USA. Zapytany o wielkość budżetu Lublina, odpowiadam: w dolarach będzie to jakieś 170-180 mln. Chwila milczenia i następne pytanie: – miesięcznie? – Nie, rocznie. – Ale bez oświaty, oczywiście? – pyta dalej Amerykanin. – Nie, nie, z oświatą.
– A ile wydajecie na oświatę? – Około połowy budżetu – odpowiadam. Mój rozmówca nadal nie wierzy: może pomyliłem millions i billions albo nie zgadzają się zera. Pisze kwotę na serwetce i upewniwszy się, że prowadzimy niemal czterystutysięczne miasto za sumę, którą w USA może zarobić rocznie znany szansonista lub gracz w golfa – spogląda mi głęboko w oczy i pyta dramatycznie: – I to działa?!! – Przyjedź i zobacz – odpowiedziałem z uśmiechem.
Rozmowa z Markiem Mirosem – burmistrzem Gołdapi od 1990 roku.
Jakie są różnice między burmistrzami w Polsce i za granicą? Proszę pomyśleć o konkretnych osobach.
Ludzie na całym świecie są mniej więcej tacy sami. Są oczywiście różnice kulturowe, systemowe, ale największe znaczenie mają cechy osobowości. Potwierdza mi się to w kontaktach z pięcioma miastami partnerskimi Gołdapi.
Także z obwodem kaliningradzkim?
Tam pojawiła się nowa generacja: ludzie młodzi, wykształceni, otwarci. W porównaniu z osobami, z którymi po 1990 roku załatwialiśmy przejście graniczne, widać różnice także w kwestii, że tak powiem, obyczajowości biesiadnej. Kolega z Gusiewa poprzestaje na jednym piwie.
To rzeczywiście szok. Profesor Swianiewicz tego nie badał.
Wniosłem więc wkład do nauki.
A mógłby pan zweryfikować wniosek profesora: że polscy burmistrzowie częściej niż koledzy z ugruntowanych demokracji deklarują partycypację społeczną, ale w praktyce są bardziej autorytarni?
Spotkania burmistrzów są częste, ale nie pytamy, czy ktoś jest demokratą, czy satrapą. Ogólnie nie potrafię więc odpowiedzieć. Kiedy mnie wybrano na czwartą kadencję, tym razem bezpośrednio w pierwszej turze, stworzyłem zespół doradczy, do którego wchodzą radni, przewodniczący komisji. Mimo że mam kompetencje jednoosobowe, wszelkie poważne decyzje są wynikiem dyskusji. Jeśli ktoś zachłysnął się tym, że go wybrano bezpośrednio, będzie to jego ostatnia kadencja.
Źródło: Wspólnota
Paweł Swianiewicz – Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego. Pracuje na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych.