Twierdząc, że Internet to tylko „filmiki, pornografia i picie piwka”, nie tylko obraził 13,5 miliona polskich Internautów, ale co gorsza pokazał, że nie ma bladego pojęcia, czym jest Internet, do czego służy i po co ludzie go używają.
Do tego już się przyzwyczailiśmy. Ten typ po prostu tak ma. Pragnę zwrócić uwagę na rzecz gorszą: ignorancję, nieuctwo i brak wstydu.
Tak się bowiem składa, że w normalnym wykształconym towarzystwie takie oświadczenie odbierane jest tak, jak publiczne puszczenie bąka, lub pawia. Żaden normalny wykształcony człowiek z Zachodu lub Dalekiego Wschodu (Japonia, Singapur, Hong Kong…) nie przyzna się do tego, że nie może sobie poradzić z komputerem, matematyką, fizyką… bo to wstyd jak cholera!
Warto by nasi rodacy w końcu zrozumieli, że wstyd jest być nieukiem, że w XXI wieku facet, który nie może opanować komputera, matematyki lub fizyki na poziomie szkolnym, to nie „humanista”, tylko zacofany matoł.
Ale wracając do byłego premiera. Oto idzie w świat sygnał, że w Polsce premierem był facet, który nie potrafi sobie poradzić z komputerem i który nie używa Internetu, czyli według dzisiejszych kryteriów analfabeta i nieuk. Gdy w listopadzie 2007 roku podróżowałem po Peru w gronie wędrowców z całego świata, musiałem ciągle wysłuchiwać zadawanych z niedowierzaniem pytań, czy to prawda, że w moim kraju rządzą ludzie, który nie znają komputera, nie mają prawa jazdy, konta w banku, nie znają żadnego języka, nigdy wcześniej nie byli za granicą.
Temu towarzystwu nie mieściło się to w głowie i wpasowywało się w serię niezbyt sympatycznych „polskich dowcipów” o kubku z uchem w środku i jedzeniu tylko połowy dżemu, bo dalej język nie sięga.
Nie chciałem tych ludzi dobijać i nie mówiłem, że jeden z braci o takich kwalifikacjach jest u nas profesorem prawa, a drugi doktorem, też prawa. Nie sądzę, by ci światowi ludzie pojęli, że jest kraj, w którym można skończyć studia, a nawet zyskać tytuły naukowe z profesurą włącznie, nie przeczytawszy żadnej książki po angielsku, że jest kraj, którego premier do przeczytania rozkładu lotów na lotnisku, lub menu w restauracji, potrzebuje tłumacza. Takich problemów nie mają nawet przemierzy biednych krajów afrykańskich.
Jest mi wstyd, nie tylko za Jarosława Kaczyńskiego. Jest mi wstyd za rodaków, który mogli na takie indywiduum głosować. Czy naprawdę tacy jesteśmy? Czy my też nie znamy komputera, Internetu, kierownicy, języków, bankomatu? Czy mamy sznurki w nie wypastowanych butach zamiast sznurowadeł i łupież na kołnierzu niemodnej marynarki? Jeśli nie, to przestańmy wreszcie na tych panów głosować, bo to obciach.
Krzysztof Łoziński
Redaktor Naczelny magazynu „Kontrateksty”
P.S. Następnego dnia Jarosław Kaczyński oświadczył, że był któregoś dnia wieczorem w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie i patrząc przez ramię studentom widział, jakie straszne świństwa mieli na ekranach komputerów. Przypadkiem tak się składa, że komputery zainstalowane na sali biblioteki nie zawierają żadnych „świństw” tylko katalogi BUW. Poza tym, normalny człowiek nie musi nikomu zaglądać przez ramię, by sprawdzić, co zawiera Internet.