Jestem pełen podziwu dla indolencji najważniejszych państw na świecie, a dokładniej – dla ich przywódców. Mają do dyspozycji największe lotniskowce i supersamoloty. Mają także urządzenia optyczne, dzięki którym (podobno) można przeczytać gazetę z kosmosu. A ich obywatele są porywani i będą porywani dla okupu.
Nie dość, że najwięksi wodzowie Zachodu odnoszą porażki z Rosją, to nawet nie potrafią sobie poradzić z… piratami. Z piratami, których my, Polacy, znamy jedynie z dawno napisanych książek i nieco później nakręconych filmów. Już kilkadziesiąt lat temu, kiedy czytaliśmy ulubione lektury o piratach, to wszyscy wiedzieli, że to już tylko bajki.
A tu takie wiadomości… Czy to wielki problem dla lotnictwa USA, Wielkiej Brytanii, czy Francji, urządzić parominutowy nalot albo desant owym piratom? A może potomkowie z Niemiec i Japonii coś wymyśliliby dla dobra naszej planety, skoro kiedyś ich siły zbrojne okazały się zbyt drapieżne na znacznej części globu? A może wespół z Rosjanami by zrobili coś dobrego dla całego świata?
Przecież można byłoby to zorganizować w ramach wspólnych antyterrorystycznych ćwiczeń wojskowych – po co pływać po morzach i oceanach (lub latać nad nimi) bez większego sensu? Czy nie można wykonać pożytecznej roboty? Za podobne pieniądze; zresztą czy sprzęt wojskowy stoi w portach lub w hangarach, to i tak się starzeje i kosztuje jego utrzymanie. A może by tak zapytać dzielnych marynarzy i pilotów, czy nie chcieliby zrobić coś ku chwale swoich narodów, a nie tylko trzymać świat w napięciu – czy będzie znowu wojna, czy jej nie będzie…
Drugim znanym terenem działania jest wyspiarska Azja. Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych nieśmiało zaproponowała pomoc, jednak Tajlandia i Malezja odmówiły współpracy na swoich wodach terytorialnych. Czyżby Amerykanie nie mieli wystarczająco doskonałej techniki, umożliwiającej samodzielne działania przeciw morskim terrorystom? Przecież potrafią sterowanym pociskiem trafić niewielki obiekt z dużej odległości, jednak trzeba go… znaleźć.
Mirosław Naleziński